17:25

[bukszots] This Savage Song, Moja Lady Jane, Nibynoc, Tower of Dawn

[bukszots] This Savage Song, Moja Lady Jane, Nibynoc, Tower of Dawn

Bukszots to zbiór opinii na temat przeczytanych książek, które ukazują się na fanpage'u eM poleca. 
Z założenia ma być krótko (co zazwyczaj mi nie wychodzi) i bez spoilerów (a tego, to akurat pilnuję). 

W dzisiejszej odsłonie cztery książki, którym powinniście się przyjrzeć. Z mniejszą lub większą dokładnością. 




Po zachwytach nad "Najmroczniejszym odcieniem magii" a następnie nad "Vicious" nadszedł czas na krótkie podsumowanie po przeczytaniu kolejnej książki V.E. Schwab - tym razem coś, co od początku było określone jako YA, więc eM od początku wiedziała w co się pakuje. 


Jak wyszło? 
Sam pomysł na świat jest jak zwykle u Schwab fenomenalny. 
Mamy miasto podzielone na dwie części, którymi rządzą ludzie o zupełnie różnych poglądach na temat tego, jak takie rządzenie powinno wyglądać. Szczególnie jeśli chodzi o obecność potworów, które żyją w tym świecie. I to własnie potwory i sposób w jaki zostały przedstawione (no dobra, wszystko co było z nimi związane) jest tym, co najbardziej spodobało się eM podczas lektury. Nie, to wcale nie powinno Was niepokoić. 

Mamy tam też dwójkę głównych bohaterów, którzy (no jakby mogło być inaczej!) znajdują się w dwóch różnych częściach miasta i mają swoje typowe-dla-głównych-bohaterów-YA problemy. No dobrze, może oprócz romansu, bo w "This Savage Song" jest go znikoma ilość i zobaczycie go tylko jak zmrużycie oczy. 

Podsumowując: można przeczytać, ale jeżeli chcecie zobaczyć, dlaczego ludzie zachwycają się twórczością V.E. Schwab, lepiej będzie jeżeli zaczniecie od tytułów wymienionych na samym początku. 

A przy okazji, eM słyszała, że "This Savage Song" ma być wydane w Polsce - o szczegóły pytajcie Wydawnictwo Czwarta Strona.






Dzisiaj eM pojawia się z kolejną częścią #bukszots.


Tym razem - "Moja Lady Jane" Cynthii Hand, Brodi Ashton i Jodi Meadows. 

eM prawie się popłakała czytając tę książkę. Ze śmiechu. 

Tylko nie popełniajcie błędu eM i nie próbujcie tłumaczyć postronnym obserwatorom dlaczego nie możecie przestać się śmiać (wyjaśnienie w stylu: tam jest tyle sucharów o koniach jakoś nie przekonuje). 

Humor to nie wszystko co ta książka ma do zaproponowania. Mamy tutaj historię (czasy Tudorów, eM wie, że je lubicie!), która tak naprawdę jest historią alternatywną (czego nie lubić w alternatywnych historiach) z idealnie wkomponowanym wątkiem fantastycznym (jeżeli lubicie zwierzęta eM tym bardziej poleca!). I autorkami, które czasami się zwracają się do czytelnika, żeby wyjaśnić pewne zagadnienia. A! I wątek romantyczny też znajdziecie. 

Tylko nie traktujcie "Mojej Lady Jane" poważnie - najlepiej czytać ją z przymrużeniem oka. 

A jeżeli jeszcze nie wiecie, to będzie druga część! No dobra, tak naprawdę nie będzie to kontynuacja tej historii, a zupełnie nowa, której bohaterkami będą Jane Eyre i Charlotte Bronte. 







Czy irytowało Was jak Celaena (główna bohaterka "Szklanego tronu") częściej mówiła jaka jest wspaniała, niż robiła coś co by mogło poprzeć tę teorię? Jeżeli odpowiedź brzmi tak, to koniecznie musicie przeczytać "Nibynoc" Jaya Kristoffa. Mia pokonałaby Celaenę bez większego problemu (sorry C!). 


Od razu wyjaśnijmy sobie jedną kwestię: chociaż główna bohaterka jest nastolatką (a kilku innych bohaterów też ma naście lat), to "Nibynoc" nikt nie powinien nazwać tej książki literaturą młodzieżową. Jest w niej bardzo mrocznie i bardzo krwawo. I nie tylko. 

"Nibynoc" to historia młodej dziewczyny, która chcąc pomścić swoich rodziców (a dokładnie ojca, straconego za próbę rebelii) wstępuje do Czerwonego Kościoła - takiego Hogwartu dla zabójców. Co więcej, mamy tam bardzo ostrą realizację między "uczniami" - jak to się skończy? Musicie przeczytać sami. 

Również styl narracji jest specyficzny i wiem, że nie wszystkim może się spodobać - ja akurat przyzwyczaiłam sie do niego. Warto też wspomnięć o świecie przedstawionym,o którego historii dowiadujemy się z komentarzy narratora w... przypisach! Jak tylko to zobaczylam byłam zachwycona tym pomysłem. 

Nie zawiodą się też osoby, które kochają pięknie wydane książki - twarda okładka i bordowe brzegi stron - czekajcie cierpliwie, niedługo pojawi się zdjęcie! 

I co najlepsze? Wydawnictwo MAG zapowiedziało, że druga część "Bożogrobie" pojawi się w pierwszym kwartale 2018 roku. Już nie mogę się doczekać!






"Tower of Dawn" Sarah J. Maas nie było książką na którą czekałam z niecierpliwością. Po pierwsze, przez to, że ewoluowała z nowelki w pełnowymiarową powieść, zepchnęła w planach wydawniczych ostatnią część "Szklanego tronu" na 2018 rok. Po drugie, głównym bohaterem jest (Lord!) Chaol Westfall, który nigdy nie był moim ulubieńcem.


Najważniejsze pytanie: czy naprawdę trzeba przeczytać tę ksiażkę przed ostatnią częścią? Raczej tak - dowiadujemy się nowych, bardzo ciekawych informacji, które na pewno będą miały wpływ na to jak potoczą sie losy bohaterów. Na plus możemy zaliczyć też rozszerzenie świata - w końcu wyszliśmy po za znane nam granice i widzimy konflikt w Erilei z innej perspektywy. Dodatkowo, chociaż początek jest trochę (a nawet trochę bardziej niż trochę) przydługi (można by było krócej, naprawdę!) i monotonny, to całość czytało się zaskakująco dobrze (jak na to, że nastawiłam się na ból związany z czytaniem o Chaolu jako głównym bohaterze). Chociaż i tak nadal nie polubiłam się z Kejolem. 

Za to byłam zachwycona, jak nowi bohaterowie fangirlują Rowana. Wiedzą co dobre!

Jedyne, co bym usunęła, to ostatni rodział. Moim zdaniem jest on ZUPEŁNIE niepotrzebny i nie, wcale to nie ma związku z tym, że po jego przeczytaniu moje serduszko zaczęło boleć, a świadomość, że do premiery ostatniej części musimy jeszcze czekać tyle czasu. 

Ktoś ma może zbędny wehikuł czasu i może go pożyczyć?

14:39

[bukszots] Vicious, Pochodnia w mroku, Illuminae, When Dimple met Rishi

[bukszots] Vicious, Pochodnia w mroku, Illuminae, When Dimple met Rishi

Zapraszam Was na kolejną odsłonę bukszots. 
Tym razem będzie to zbiór opinii, które już pojawiły się na fanpage'u eM poleca - żeby przypadkiem nie zagubiły się w otchłani facebooka.

Tak jak poprzednio - będzie krótko (naprawdę się starałam!) i bez spoilerów. 
Jeżeli chcielibyście poczytać coś więcej o którejś z tych książek, dajcie znać - marudzenie to ulubiona dyscyplina sportowa eM, więc napisanie dłuższej (i pewnie bardziej spoilerowej) opinii nie będzie stanowiło problemu. 



Mówcie sobie co chcecie, ale jest połowa roku a eM ma już absolutnego faworyta do tytułu najlepszej książki przeczytanej w 2017 roku.
Tak, tak - mowa o Vicious V.E Schwab - co nie powinno nikogo dziwić, skoro sam opis obiecywał supermoce, złoczyńców i walkę między dawnymi przyjaciółmi.
Jak napisali - tak było. A nawet jeszcze lepiej.
Nieoczywiści bohaterowie, relacja głównych bohaterów przypominająca tą pomiędzy Profesorem X a Magneto.
No i próba wyjaśnienia jak powstają ludzie z supermocami (co powinno zostać opatrzone ostrzeżeniem: nie próbujcie tego w domu).
eM czeka z niecierpliwością, bo jest pewna, że książka w końcu pojawi się w Polsce, a wtedy będzie mogła w końcu o niej porozmawiać.
A poza tym, będzie druga część! 




"Pochodnia w mroku" to kontynuacja (eM patrzy na zapiski na dłoni) "Imperium ognia". 

I wszystko byłoby fajnie pięknie, gdyby eM lepiej pamiętała, co takiego działo się w tej poprzedniej części. Takie " w poprzedniej części", albo chociaż słowniczek postaci! 

Bo ogólnie było dobrze - chociaż "Pochodnia z Mroku" wykazuje typowe dla drugiej części elementy: dużo podróży, rozdzielenie się głównych bohaterów, pozostawienie więcej pytań niż odpowiedzi. 

Czy warto? Lekko przewidywalne a zarazem ciekawe połączenie motywów (Starożytny Rzym, dystopia, fantastyka) powodują, że czyta się szybko i całkiem przyjemnie.





"Illuminae" to książką o której było głośno już kilka tygodni temu - a to za sprawą akcji wydawnictwa, które postawiło sprawę jasno: jeżeli w przedsprzedaży zostanie sprzedana odpowiednia liczba książek - wydajemy, jeżeli nie - pieniądze do Was wracają.

I udało się! Do eM, która z zaciekawieniem śledziła tę akcję, pod koniec lipca trafiła najpiękniej wydana książka jaką ostatnio widziała. Można tylko żałować, że więcej książek nie jest tak wydawanych.

Sam historia kręci się wokół dwójki nastolatków uratowanych z ataku wrogiej korporacji na ich planetę. Poznajemy ich, kiedy zjawiają się na statkach kosmicznych (jeszcze innej korporacji). Myślicie, że to już koniec? Przed Wami kilkaset stron pościgów, kosmosu, wirusów, dylematów moralnych i sztucznej inteligencji.
Chociaż eM nie musi przyznać, że byłaby wdzięczna autorom, gdyby zminimalizowali rolę wątku romantycznego.

Nie da się ukryć, że największym plusem jest sama forma książki - pełna zapisów rozmów, tajnych akt czy oficjalnie przekazywanych informacji - różnorodność form i ich twórców powoduje, że poznajemy historię z różnych stron. Co nie oznacza, że nie może Was zaskoczyć.

Chociaż dzieje się dużo, a lektura wciąga eM obawia się, że gdyby zastosowano inną formę opowiedzenia tej historii, straciłaby sporo ze swojego uroku.

Moondrive, wielkie dzięki, że postanowiliście wydać tę książkę. eM z niecierpliwością czeka na kolejne części! 




Nawet nie wiecie, jak bardzo eM chciałaby Wam napisać, że znalazła cudowną, lekką lekturę idealną na wakacje.

"When Dimple met Rishi" może i jest lekką lekturą wakacyjną, ale na pewno nie jest cudowna. 

eM nie jest pewna na co dokładnie liczyła, pewnie na szerzej zarysowany wątek kulturowy a przy okazji ciekawą rywalizację w konkursie podczas którego toczy się akcja? A może inaczej poprowadzoną relację głównych bohaterów, którzy pojawili się na konkursie podczas którego trzeba stworzyć własną aplikację (jedno pojawiło się tam, bo zależy jej na wygranej, drugie pojawiło się, bo chciało poznać swoją- prawdopodobnie - przyszłą - żonę).

Dostała za to historię w której najciekawsze rzeczy były opisywane w kilku zdaniach, instant-związek (którego początki... no cóż, może eM nie będzie tego opisywała) i kilka zdań w języku, którego eM nie rozumie a nikt nie pomyślał, że fajnie byłoby coś z tego przetłumaczyć. I kilka wątków pobocznych, które nierozwinięte, tylko zabierały miejsce.

Podsumowując: pomysł niezły, ale autorka wrzuciła do książki zbyt wiele wątków, zamiast skupić się na dwóch - trzech najważniejszych.

20:21

[Same Spoilery] Cassandra Clare - Lord of Shadows (The Dark Artificates #2)

[Same Spoilery] Cassandra Clare - Lord of Shadows (The Dark Artificates #2)

Dobra, o ile chcecie się założyć, że druga część Mrocznych Intryg w polskiej wersji będzie miała tytuł Pan Cień (ewentualnie Pan Cieni albo Pan Cienia)?

Dla niewtajemniczonych: Lord of Shadows to druga część trylogii Dark Artificates (Mroczne Intrygi), która dzieje się w świecie Nocnych Łowców. Jeżeli nie znacie szczegółów, a chcielibyście je poznać, to zobaczcie post eM o kolejności czytania książek i serii składających się na Kroniki Nocnych Łowców

Teoretycznie Mroczne Intrygi opowiadają oddzielną historię, która nie wymaga znajomości poprzednich tomów. W praktyce, osoba która zaczyna swoją przygodę z książkami Cassandry Clare od Pani Nocy, może mieć problem z odnalezieniem się w tym świecie. Nie będzie też rozumiała zależności między bohaterami. I różnego rodzaju nawiązań do przeszłych (lub przyszłych?) wydarzeń.

Po trochę przydługim wstępie, eM chciałaby jeszcze raz przypomnieć, że to co przeczytacie poniżej będzie zawierało spoilery i to takie dotyczące Pana Cienia, dlatego jeżeli jeszcze nie czytaliście i nie chcecie się natknąć na jakąś wrażliwą informację - wróćcie jak już to zrobicie.

Wszyscy poinformowani?
Gotowi?

To zaczynamy!
Lord of Shadow jest niezłą cegłą. eM nie wie, czy Cassandra Clare wzięła sobie za punkt honoru pisanie coraz dłuższych książek o Ganiaczach Cieni, ale jeżeli tak jest, to czytanie końcowych części Kronik może być problematyczne. Nie mówiąc już o polskim wydaniu, które nadal prezentuje się w miękkiej, klejonej okładce, której eM boi się szerzej otworzyć, żeby nie grzbiet na tym nie ucierpiał, z tym to dopiero będzie problem przy ostatnich częściach.

Szczerze powiedziawszy (napisawszy?) eM czytała Pana Cienia już jakiś czas temu i część wydarzeń zatarła jej się w pamięci. Co z jednej strony nie powinno dziwić, z drugiej zaś - powinno dać do myślenia. Jeżeli po miesiącu musimy się mocno zastanowić co się działo, to albo zaczyna szwankować nam pamięć, albo nie działo się nic wartego zapamiętania.


Czyżby eM widziała jakieś figury geometryczne?

Tak jak to bywa z drugimi częściami trylogii, tak i tym razem na pierwszym planie pojawiły się relacje pomiędzy bohaterami. I tak, szczególnie relacje romantyczne. A dokładnie to relacje  między trzema grupami bohaterów. Część z nich (no dobra, większość) skupia się oczywiście na relacjach romantycznych.

Julian/Emma (bonus: Mark)
Nasza typowa (wręcz obowiązkowa!) para, która chciałaby być razem, ale nie może i dlatego przestaje się z sobą komunikować, co powoduje więcej złego niż dobrego. Osobno - jedne z najbardziej interesujących postaci. Razem - nie do zniesienia.
Jedyne ciekawe, wspólne momenty mieli w momencie, kiedy Mark udawał chłopaka Emmy.
Czy eM wspomniała już, że kocha Marka?

Mark/Cristina/Kieran (mini bonus: Perfekcyjny Diego)
Jeżeli chodzi o trójkąty w książkach młodzieżowych, eM zazwyczaj ma swoją ulubioną kombinację i częściej niż rzadziej okazuje się, że ma nosa do wyborów, bo kombinacja okazuje się zgodne z tym, co autor/autorka wymyśli dla swoich bohaterów. Do tej pory tylko trio z Diabelnych Maszyn spowodowało, że eM nie wiedziała kogo wybrać i chciała ich wszystkim razem w jednym miejscu, gdzie będą sobie radośnie żyli. Mark, Kieran i Cristina zmienili tę statystykę, teraz są już dwie takie kombinacje. Zachowują się jakby byli z innej epoki, komunikacja między nimi jest naprawdę słaba - ale eM chce, żeby byli razem. Na zawsze.

Ty/Kit/Livvy
W tym przypadku nie musimy się decydować kogo widzimy z kim (a raczej kogo widzimy z obowiązkowym Herondale'em). Po pierwsze dlatego, że Cassie się wygadała kto będzie głównym bohaterem The Wicked Powers, ale też ze względu na zakończenie Pana Cienia. Ale do tego wrócimy.
Zrobienie z tej trójki jednych z głównych narratorów powieści było bardzo dobrym pomysłem. Mamy dzieciaki, które walczą z nie tylko z własnymi problemami, niezrozumieniem, zbyt wielkimi oczekiwaniami ze strony innych, ale walczą także o przeżycie. I żyją w świecie, w którym sami muszą walczyć i zabijać. Plus nawiązania do Sherlocka - tego nigdy nie jest za wiele!

Przy okazji: po przeczytaniu Lord of Shadows, eM zaczęła mieć poważne wątpliwości, czy serie Cassandry Clare powinny być nazywane Kronikami Nocnych Łowców, kiedy to Magnus Bane co chwilę ratuje wszystkim tyłki. Nie inaczej było i tym razem, co z jednej strony ucieszyło eM (no bo to Magnus), a z drugiej strony lekko zirytowało (bo ile można, skoro Łowcy i tak zapominają słuchać się Bane'a). Niestety, nawet Magnus ma swoje ograniczenia o czym można się przekonać na samym końcu (powtarzajcie razem z eM: wszystko będzie dobrze, za dwa lata wszystko się wyjaśni - sam Magnus musi jeszcze przez co najmniej dwie (licząc jego własną serię to trzy) serie ratować tyłki Nocnym Łowcom. Prawda?)

Tak wyglądała eM za każdym razem,
kiedy pojawiały się nawiązania do innych książek o Nocnych Łowcach

W drugiej części Mrocznych Intryg wrócimy do Instytutu w Londynie - wszyscy, którzy są spragnieni poczują ducha (DOSŁOWNIE!) Diabelskich Maszyn. Dla wszystkich, którzy czytali serię o Nocnych Łowcach, która rozgrywała się w wiktoriańskich czasach oraz dla tych, którzy orientują się o czym będzie kolejna trylogia (The Last Hours), Cassie umieściła sporo nawiązań i niespodzianek, których trudno nie zauważyć. 

Jednak chyba warto byłoby porozmawiać o głównym wątku. 
Napięcie między Nocnymi Łowcami a Podziemnymi jest coraz większe. Oczywiście, część Ganiaczy Cieni będąca Ganiaczami Cieni, którzy nie potrafią się uczyć na błędach przeszłości (czy tak łatwo da się zapomnieć o Valentine i jego kręgu? A historii powszechnej to ich tam w Alicante nie uczą?) i chcą ograniczenia praw Podziemnych. 
Tak, tak. Lord of Shadows to kolejna książka w której możemy zaobserwować jak mała grupka fanatyków chce zdobyć władzę, żeby wprowadzić swoje rządy skierowane przeciwko tym, którzy są inni. I wiecie co? Nieważne w jakiej książce przedstawiony jest ten wątek - za każdym razem eM jest przerażona jak o nim czyta. 

Z innych wątków: 
- dowiadujemy się więcej o Unseelie Court (ktoś uratuje eM przypominając jakie jest polskie tłumaczenie?) 
- pojawił się motyw, który ułatwia życie autorom - przywracanie do życia. Mamy pierwszego już-nie-umarłego (nie mylić z zombiakami), dzięki któremu rodzinka Blackthorne ma taką samą liczbę członków. 
- nie wszyscy Nocni Łowcy są szczupli i wysportowani, pojawił się wątek Dru, która walczy z tym jak inni (i ona sama) ją postrzega, ze względu na jej problem z wagą. 
- Clary nadal się nie nauczyła, że warto by było powiedzieć więcej niż jednej osobie, że ma się straszne wizje, w których się umiera. 
- pojawił się pierwsza bohaterka transseksualna i od razu dostała miejsce, żeby się wypowiedzieć! 
- Kit jako obowiązkowy Herondale wymiata. Informacja potwierdzona naukowa: Herondale'owie sarkazm mają we krwi. 

eM nie była w stanie przewidzieć, że zakończenie Pana Cienia (przyzwyczajajmy się)
tak ją zaboli.
A teraz przejdźmy to zakończenia. 
eM się nie spodziewała tego. Co prawda może i przeszło jej przez myśl, że dawno się z nikim ważnym nie pożegnaliśmy, ale nie myślała, że Cassie to zrobi. 
No dobrze, to było podejrzane, że w ostatnich kilku rozdziałach Robert Lightwood został przedstawiony w tak dobrym świetle - gość za którym chyba nikt nie przepada (ani wśród bohaterów ani wśród czytelników) nagle zachowywał się tak, że eM stwierdziła, że hej! może w końcu się zmienił (albo po prostu na tle grupki CienioNazistów wyglądał dużo lepiej), ale zabicie kogoś, kto pełnił jedną z najważniejszy funkcji w świecie Nocnych Łowców? eM coś czuje, że niedługo (znaczy za dwa lata, jak wyjdzie ostatnia część) zrobi się gorąco. 

Za to śmierci Livvy eM się nie spodziewała, szczególnie, że kilka dni wcześniej Cassie ogłosiła głównych bohaterów The Wicked Powers i eM będąc eM pomyliła Drusillę z Livvy. To stało się tak szybko! To będzie jedna z tych śmierci, które wpłyną na to, jak potoczą się dalsze losy reszty bohaterów, szczególnie Ty'a, który był mocno związany ze swoją siostrą bliźniaczką. 

Kącik teorii: 
- Pomiędzy wierszami da się wyczytać coś, co sugeruje, że do świata żywych wrócił jeden z czarowników - a dokładnie najlepszy przyjaciel Magnusa. Wiecie o kim mowa? 
- W pewnym momencie, Drusilla przez przypadek znajduje się w dziwnym miejscu, gdzie spotyka chłopca - jego opis jest dość specyficzny. I wskazuje na to, że to mógłby być syn Królowej Seelie i Sebastiana (aka Jonathana, aka brata Clary). Same wypowiedzi Królowej Seelie wskazują na to, że odebrano jej kogoś, kogo kochała. Szczerze? eM nie chciałaby, żeby okazało się to prawdą. 

A teraz przyznajcie się, kto z Was dotrwał do końca wpisu? Pewnie niezbyt wiele, dlatego nie przedłużając: Lord of Shadows jest kolejną ciekawą historią ze świata Nocnych Łowców. Dla tych, którzy czytali poprzednie części - pozycja obowiązkowa.  

15:00

[eMdramy] Kilka rzeczy o których powinniście wiedzieć zanim zaczniecie oglądać dramy

[eMdramy] Kilka rzeczy o których powinniście wiedzieć zanim zaczniecie oglądać dramy

Wiecie co?
Gdyby ktoś powiedział pół roku temu, że eM nie będzie oglądała na bieżąco Oryginalnych, a za to będzie pochłaniała w ilościach hurtowych koreańskie dramy - zapewne by go wyśmiała. A z powodu tego śmiechu spadłaby z krzesła. I pewnie nabiła sobie siniaka. 

Tak, po raz kolejny wychodzi na to, że to do czego eM nie jest na początku przekonana okazuje się być lepsze niż kiedykolwiek mogłaby się tego spodziewać. I pochłania w większości jej i tak  (obecnie) ograniczony czas na obcowanie z serialami/książkami/filmami. 

I to nie jest tak, że eM wcześniej nie próbowała zobaczyć o co to całe zamieszanie z dramami - ba! eM jak widzi, że gdzieś się robi zamieszanie, to z miłą chęcią wtyka tam nos, żeby sama mogła ocenić czy coś jej warte poświęcania czasu. Jednak z różnych względów (no dobra, nikt nie powiedział eM od czego powinna zacząć, jak to się je ogląda, czego powinna się spodziewać, na co uważać i jak nie zwariować), a przede wszystkim przez to, że dokonała złego wyboru swojego obiektu eksperymentu (nie pytajcie), niestety nie udało jej się zrozumieć z czego wynika to całe zamieszanie. Dlatego dramy poszły w odstawkę jako coś nie  

Zmieniło się to pewnego dnia, kiedy eM była większą marudą niż zwykle (uwierzcie, da się!) a przy okazji, od kilki dni nie mogła się przekonać ani do czytania ani do oglądania. Pomoc pojawiła się na różowym zombie-jednorożcu w postaci Gosiarelli, która w mig wykorzystała sytuację, żeby zrobić z eM swojego królika doświadczalnego i sprawdzić jak podsuwać kolejne dramy, żeby osoba oglądająca nie mogła się od nich uwolnić. I wierzcie lub nie, na podstawie tych badań powstał post, który przeprowadzi Was przez burzliwe początki oglądania koreańskich dram.


Tak właśnie wygląda początek przygody z dramami.

Ale dość o eM, porozmawiajmy w końcu o dramach.

Początki były trudne, nawet kiedy eM była częściowo przygotowana czego się spodziewać.

Najtrudniej było jej się przyzwyczaić do tego, że została zmuszona do ponownego zaprzyjaźnienia się z napisami. Dla eM, która od kilku ładnych lat patrzy na napisy tylko wtedy kiedy czegoś nie usłyszy, albo po prostu chce sprawdzić jak ktoś przetłumaczył coś fajnego (często wychodzi to jak wychodzi), zmuszenie się do oglądania mając w zasięgu wzroku napisy było ciężkie. Ale dzięki temu odkryła, że w czasie oglądania zdarza jej się zmieniać zakładki w przeglądarce albo polegać tylko na tym co słyszy.

Mówiąc o słuchu, chwilę to trwało zanim uszom eM udało się przestawić na słuchanie języka koreańskiego. Pewnie to kwestia braku styczności z tym językiem a zarazem jego odmienności od języków indoeuropejskich. Także dobra rada: przygotujcie swoje uszy, a dla ich dobra, nie przesadzajcie z głośnością na słuchawkach. Tak tylko eM pisze.

Na oczy też musicie uważać, bo już po kilku minutach będzie sprawdzać ustawienia jasności ekranu. W dramach nawet jak jest ciemno, to jest jasno. Serio, serio. Tu nie trzeba nadwyrężać wzroku starając się wypatrzyć na czarnym (no dobra, prawie czarnym) ekranie co się dzieje (serdeczne pozdrowienia dla Pamiętników Wampirów i Oryginalnych. I kilku innych seriali). A jeżeli chodzi o kolory to musicie się przyzwyczaić do tych pastelowych.

I jaka tak eM o tym myśli, to na zęby też musicie uważać. Bohaterowie dram jedzą. I to dużo. Bardzo dużo. I często. Jeżeli tak jak eM macie syndrom współjedzenia (czyli kiedy oni jedzą na ekranie, to przecież nie można być gorszym i trzeba razem z nimi zjeść, prawda?), musicie być przygotowani. A raczej zanim zaczniecie oglądać, musicie wybrać się na zakupy, żeby wasza lodówka była porządnie zaopatrzona.

No dobrze, to czemu eM nadal ogląda dramy (doprecyzujmy: to już nie jest oglądanie, to jest pochłanianie) skoro na początku trudno było się przyzwyczaić?

A tak będziecie wyglądać oglądając dramy
Po pierwsze, do wszystkiego o czym eM pisała powyżej da się przyzwyczaić. A nawet polubić. Jak to często bywa - początki są najtrudniejsze. Potem jest tylko lepiej.

Kiedy eM zaczynała przygodę z dramami była zachwycona tym, że nie była w stanie przewidzieć co się wydarzy. Jak to możliwe? Schematy do których przywykliśmy albo nie istnieją, albo są wykorzystane w inny sposób. To samo tyczy się bohaterów. Myślicie, że już nie jedno widzieliście i nikt nic nie da rady Was zaskoczyć? Kiedy eM oglądała pierwszą dramę, próbowała przyporządkować bohaterów do znanych sobie szufladek. Nic z tego! Może i mamy podobieństwa, ale dzięki innej kulturze, wychodzi to i tak inaczej niż to do czego jesteśmy przyzwyczajeni.
Przez co eM trenowała szerokie otwieranie oczu i pisanie do Gosiarelli: Ej, ale to tak się da inaczej? Oni naprawdę tak mogą?
No dobra, żeby nie było: kiedy obejrzycie już kilkanaście dram (ekhem) zaczniecie dostrzegać schematy, ale o tym porozmawiamy innym razem. Nie przejmujcie się tym na początku. 

Dotyczy to również prowadzenia historii. Jako osoba, która już trochę amerykańskich seriali w swoich życiu widziała, eM jest przyzwyczajona do tego, że serial nigdy nie kończy się na jednym sezonie, nawet jeżeli nie macie pojęcia co mogłoby się wydarzyć w drugim. I że jak nie wiadomo o czym opowiedzieć, to opowiedzmy o tym samym tylko inaczej, byleby zgadzały się słupki oglądalności. No i oczywiście kasa na koncie.

Dramy, które eM ma przyjemność oglądać mają JEDEN sezon. I możecie wierzyć lub nie, ale dzieje się tam tyle, że Amerykanie spokojnie wyprodukowaliby tak z 8 sezonów (serdeczne pozdrowienia dla Pamiętników Wampirów!). Szok gwarantowany.
A przy okazji ogląda się szybciej. Wiecie, maraton jednego sezonu (czy to 16, czy 40 odcinkowego) w weekend wcale nie jest taki straszny. Szczególnie, że w przypadku większej liczby odcinków, jeden trwa około 30 minut (a przynajmniej eM się z taki spotkała jak do tej pory, chociaż wie, że istnieją dramy, które mają kilkadziesiąt, bądź kilkaset odcinków).

A jeżeli chcecie oglądać na bieżąco, też nie powinniście być zawiedzeni (przynajmniej eM nie jest!). W jej przypadku, dramy, które obecnie ogląda na bieżąco wypuszczają nowe odcinki dwa razy w tygodniu. Tak, tak - dobrze czytacie. Zapomnijcie o przerwach w nadawaniu, zapomnijcie o obgryzaniu paznokci w oczekiwaniu na nowy odcinek, bo poprzedni zakończył się cliffhangerem.

Bawcie się dobrze! 
Czy dramy są dla każdego? 
Trudno powiedzieć. Na pewno na początku musicie wykazać się dużą otwartością na inną kulturę i chęcią jej poznania. Jednak kiedy zrozumiecie o co w tym wszystkim chodzi, zaczniecie się dobrze bawić. I zanim się obejrzycie, na liście dram do obejrzenia będzie na Was czekało kilkanaście (kilkadziesiąt) tytułów. 

Jesteście zainteresowani? Chcecie zobaczyć o co w tym wszystkich chodzi, ale nie wiecie gdzie zacząć? Dajcie znać, eM postara się Wam odpowiedzieć na pytania z punktu widzenia świeżaka w świecie dram. 

A może już Was pochłonęło? Dajcie znać co oglądacie! eM od razu dzieli się z Wami swoją listą dram.

14:32

[Same Spoilery] Sarah J. Maas - A Court of Wings and Ruin (ACOTAR #3)

[Same Spoilery] Sarah J. Maas - A Court of Wings and Ruin (ACOTAR #3)
Źródło obrazu: Charlie Bowater
Ojoj. To nie było dobre.
A żeby wyjaśnić Wam dlaczego eM tak uważa, musi odwołać się do tego co się tam działo.
Tak, tak. W poniższym tekście będą spoilery.
Nawet bardzo dużo. Najlepiej, żebyście nie czytali tego tekstu, jeżeli nie przeczytaliście jeszcze A Court of Wings and Ruin. 
Czytacie na własną odpowiedzialność.

Ale najpierw wyobraźcie sobie, że macie do napisania pracę zaliczeniową, która nie dość, że ma określoną minimalną liczbę słów (która jest o dużo za duża), to na dokładkę muszą się w niej znaleźć konkretne elementy, bez których wiecie, że praca się nie spodoba.
No i nie zapominajmy, że gonią Was terminy. 

Wiecie o co chodzi? To dobrze, bo eM czytając ACOWAR czuła się, jakby czytała właśnie taką pracę. Przez co w tym miejscu chciałabym serdecznie przeprosić swoich nauczycieli i wykładowców, którzy kiedykolwiek musieli czytać coś takiego w wykonaniu eM. To nie jest dobre. 

Zacznijmy od początku. 
Szczere powiedziawszy, eM była przygotowana na to, że przez pół książki, będzie czytała o tym jak Feyra szpieguje (a przy okazji sieje zamęt) w Dworze Wiosny. Liczyła na knucie, jakiś przemyślany plan, który spowoduje efekt domino. No dobra, chociaż jakieś wielkie bum.
Dostała za to mało porywające opisy, krążenie bez celu i tak naprawdę przypadkową ucieczkę do ciekawszego miejsca.
Chociaż, ku jej zdziwieniu, to wszystko poszło sprawnie (po około 150 stronach, było już wszystko pozamiatane) i bez większych komplikacji (no dobra, pobiegali sobie trochę, powalczyli, ale eM powtarza: 150 stron i po bólu!). No i oczywiście przypadkowo (winkwink) Feyra zabrała ze sobą Luciena. 

- No dobrze - pomyślała eM - to teraz pewnie będzie się działo tyle nowych, ważnych, ciekawych rzeczy, że wciśnie mnie w fotel. Jestem gotowa na to cudo. 

Niestety, jak się okazało dopiero później, to był dopiero początek rozczarowań.

Obserwujecie właśnie grafikę ilustrującą stosunek eM do ACOWAR/Sarah J. Maas. 

Przez kolejne kilkaset stron (serio, serio) akcja dreptała w miejscu. Ktoś trenował, kogoś bolały mięśnie (to akurat eM może zrozumieć), ktoś uprawiał seks (tylko nie przypominajcie eM opisów tego. Wszystko zostało opisane tak, żeby było wiadomo o co chodzi bez używania odpowiednich słów. eM miała podejrzenie, że Sarah przegrała zakład i musiała opisać sceny seksu tak jakby grała w Tabu. Przygotujcie się na przewracanie oczami!), ktoś robił zamieszanie, żeby ktoś inny mógł się z tym rozprawić. Po rozprawieniu się z zamieszaniem, wracano do punkty wyjścia.

Niech najlepiej o tym świadczy to, że przez ok. 40% książki (licznik stron w czytniku eM jest specyficzny, dlatego eM woli podawać wartość procentową), planowano spotkanie. Owszem, może i było ważne i wymagało przygotowań, ale przy tym, że nic innego się nie działo, eM z chęcią wywaliłaby z jakieś 200 stron z tej książki. Po co ciągle pisać o tym samym?

No dobra, powiecie, a może te dłużyzny były po to, żeby bohaterowie mogli się rozwinąć?
Niestety i tutaj eM musi Was rozczarować.
Nasi ukochani bohaterowie podejmują decyzje, które sugerują, że przeszli pranie mózgu. Współpracowanie z największymi wrogami swoich przyjaciół - nic wielkiego.
Wyjaśnienie, czemu Mor nie zrobi kroku, żeby być z Azrielem, też eM nie przekonuje.
A z głównej bohaterki zrobiono narratora. Znaczy, wiecie, że jedynym celem tej postaci jest narracja wydarzeń. Nic więcej.
No i myśleliście, że jeżeli ktoś jest czyimś mate'em (eM wyparła z mógzu polskie tłumaczenie tego słowa) to musi być razem i to będzie NA ZAWSZE? Niestety.

Siostry Feyre są obecne, ale od samego początku było czuć, że to tylko dlatego, że będą grały główne role w kolejnych opowieściach. W ACOWAR Sarah już rozstawiła odpowiednio postacie na wierzchołkach figur geometrycznych i już pewnie czeka z niecierpliwością żeby to wykorzystać w kolejnych historiach. Bo wiemy przecież, że będą. I w trzeciej części Dworu Cierni i Róż, czuć że to nie koniec.

Właśnie, mówiąc o końcu, to eM kojarzy się z Typową Bitwą Kończącą Serię. Włączając w to: Niespodziewaną Pomoc w Ostatnim Momencie, Śmierć Postaci Których Znamy, Słabeusza Ratującego Tyłki Głównych Cwaniaków.

A gdyby ktoś się pytał, to Maas jest tym typem autorki, która chce zakończyć historię wielkim BUM, ale jak już przyjdzie co do czego, to od razu czuć, że nie pójdzie dalej tą drogą. Tak, jeden z głównych bohaterów nie żył. Przez kilka stron. Bo od razu został wskrzeszony w ten sam sposób co Feyre w pierwszej części. Po kilku stronach. Nawet do eM nie dotarło, że coś się stało. Szczególnie, że Sarah przez te kilkaset wcześniejszych stron dawała do zrozumienia, że ktoś zginie. Brakowało tylko wskazania tej konkretnej postaci palcem. Foreshadowing był mocny w ACOWARZE, a do pełni brakowało tylko ciąży, która i tak pewnie się wydarzy w przyszłych książkach z tego świata.

Gdyby eM miała podsumować ACOWAR w jednym zdaniu pewnie tak by to wyglądało. 

Emocje? ZERO. eM nie rozumie powszechnej histerii, która opanowała fandom. Tak jak pisała na początku, czuła się jakby czytała coś pisane na siłę, co spokojnie mogłoby być o połowę krótsze. Trochę taki powrót do Dworu Cierni i Róż. Z trylogii , spokojnie można by było stworzyć duologię i nikt by nie płakał. 

I to jest chyba ten moment, w którym eM powinna napisać co sądzi o trylogii jako o całości.
Co będzie trudne, bo nie podobała jej się pierwsza połowa pierwszej części i pierwsza połowa trzeciej części. Historia miała być inspirowana Piękną i Bestią. I była. Tak samo jak zaczęła być inspirowana innymi historiami (Orfeusz, czy Jezioro Łabędzie). Co niestety, było nam rzucane prosto w twarz. Żebyśmy przypadkiem tego nie pominęli.
Wszystkie ciekawe postacie straciły dużo swojego uroku w Dworze Skrzydeł i Ruin.
W skrócie: bardzo ciekawy świat, w którym rozgrywa się niezbyt ciekawa historia.

I nie, nadal nie wiemy co łączy świat z Dworu z tym ze Szklanego Tronu.
Pozostaje, to czekać na dwie ostatnie części tego drugiego, bo może się w końcu coś wyjaśni. Chyba, że stanie się to w innych historiach z tego pierwszego.

Jedyne czego eM się obawia, że zakończenie Szklanego Tronu wypadnie tak samo, albo jeszcze gorzej. Kiepsko poprowadzić jedną serię - zdarza się. Ale dwie?

Odpowiedzcie sobie na to sami. 

15:00

[Bukszots] A Conjuring of the Light, Wiktoria, Mitologia Nordycka, Zakazane Życzenie

[Bukszots]  A Conjuring of the Light, Wiktoria, Mitologia Nordycka, Zakazane Życzenie

Krótko, bez spoilerów i powiedzmy, że na temat.
Tak właśnie będą wyglądały posty z serii Bukszots.
W skrócie: eM dużo czyta, ale nie zawsze o wszystkim pisze. No wena, bo czas, bo lenistwo, bo nie ma o czym, bo będzie za mało na osobny post. Dlatego postanowiła stworzyć coś, co pozwoli Wam szybko zaznajomić się z jej opinią na temat danego tytuły.
Spokojnie, dłuższe wyżywanie się opinie zostają. Tylko będzie w nich więcej spoilerów.
Dużo więcej.


V.E. Schwab A Conjuring of Light (A Darker Shade of Magic #3)
1. Darker Shade of Magic  2. A Gathering of Shadows

eM trudno ocenić, jak wypadła ostatnia część serii bez odwoływania się do poprzednich części. Ale spróbować zawsze można. Czy podobało jej się? Z jednej strony tak - cudowna banda bohaterów (z Kellem i Lilą na czele) jak zwykle dostarczyła niezłej dawki wrażeń. Może co do samego sposobu poprowadzenia historii eM nie jest przekonana, ale większość wątków została zamknięta. Dobrze czytacie, większość, bo mimo wszystko autorka zostawiła uchylone drzwi. A przynajmniej eM je widzi. 


No i w kolejnej historii pojawiają się statki. I jak tu nie shippować? 

Czy warto? Chociaż trylogia ma słabsze momenty, warto przeczytać dla wspaniałych bohaterów (i płaszcza jednego z nich) oraz intrygującego świata z niezmiernie ciekawym systemem magicznym. No i podróżami między światami równoległymi. 


Daisy Goodwin Wiktoria


Jeżeli kiedykolwiek chcielibyście zobaczyć słownikowy przykład ekranizacji - możecie zaznajomić się z książką Daisy Goodwin oraz serialem o tym samym tytule. W pewnym momencie, eM nie była pewna co było pierwsze (książka, gdyby ktoś miał wątpliwość), bo sama zaczęła od obejrzenia historii o początkach panowania królowej Wiktorii. 


Chociaż książka nie różni się od serialu, jeżeli chodzi o wydarzenia, czy dialogi, to podczas lektury, eM czuła jakby czytała po prostu książkę młodzieżową o losach młodej królowej. Coś w stylu Reign na papierze. Takiego samego odczucia nie miała oglądając serialu, co pewnie wynika z możliwości poznania myśli Wiktorii, które mogłyby konkurować z myślami najbardziej irytujących bohaterek YA. Dodatkowo, w książce mniejszy nacisk położono na to co się dzieje za kulisami pałacu (czyli życie służby pałacowej). 

Czy warto? Jeżeli lubicie porównywać książkę i jej ekranizację, jak najbardziej! Sama książka jest ciekawa (w końcu historia początków panowania królowej Wiktorii! Kto nie lubi tego tematu?), ale tym razem eM wybiera serial. 

Neil Gaiman Mitologia Nordycka


O wierzeniach starożytnych Rzymian i Greków eM wie całkiem sporo. Jeżeli chodzi o bogów słowiańskich, eM próbuje się edukować podczytując serię Kwiat paproci. W końcu postanowiła, że nadszedł czas zaznajomić się z Mitologią Nordycką

Neil Gaiman stworzył zbiór opowiadań o bogach, którzy byli inspiracją dla twórców komiksów Marvela. Może i imiona w obu przypadkach są te same, ale bohaterowie (bogowie?) już nie do końca. Chociaż niektóre rzeczy zostają niezmienione: bogowie mają  tam złotą zasadę: Stało się coś złego? To na pewno sprawka Lokiego!
Mitologia Nordycka pokazuje skąd Thor ma swój młot, jak wyglądały przygody pozostałych bogów i na czym w końcu polega ten cały Ragnarok? 
Dodatkowy plus? Można czytać w odcinkach (jeden rozdział = jedna historia), ale całość ustawiona jest chronologicznie, co pomaga zrozumieć świat. 

Czy warto? Jeżeli jesteście zafascynowani wierzeniami, albo chcecie przypatrzeć się pierwowzorom marvelowskiego Thora i Lokiego. Warto też wspomnieć, że wszystko to okraszone jest sporą dawką humoru. 

Jessica Khoury Zakazane Życzenie

Retellingi baśni, bajek i legend,  są nowym gorącym tematem wśród autorów książek młodzieżowych. Nic dziwnego, że doczekaliśmy się nowej wersji Alladyna. 

Zakazane Życzenie przedstawia może i przewidywalną historię, do której miejscami można byłoby się poważnie przyczepić, ale eM nie może zaprzeczyć, że czytało się ją  bardzo dobrze. 

Co by było, gdyby dżin był dziewczyną? O tym przekonacie się czytając Zakazane Życzenie
Największym problemem eM z tą historią były zasady funkcjonowania magii i dżinów. Teoretycznie wszystko było wyjaśnione, ale kilka momentów powodowało zgrzytanie zębami. No dobra, eM po prostu czuje niedosyt, a wie, że pewne elementy można byłoby dopracować. 

Całość mimo wszystko na plus. Historia wciąga, nic jej niepotrzebnie nie spowalnia. No i jest coś miłego w czytaniu historii inspirowanej inną, którą wszyscy dobrze znają. 

Czy warto? Jeżeli autorka nie zmieni zdania, to Zakazane Życzenie będzie jedną z nielicznych książek-rettellingów,  nie posiadającą kontynuacji. Co jest plusem, jeżeli chcecie lekką, przyjemną lekturę, nie macie nic innego na oku, a nie chcecie się mocno angażować emocjonalnie. 

19:58

Katarzyna Berenika Miszczuk - Szeptucha ll Noc Kupały (Kwiat paproci)

Katarzyna Berenika Miszczuk - Szeptucha ll Noc Kupały (Kwiat paproci)
Nawet nie wiecie, ile razy eM łapała się na nuceniu pewnego hitu z Eurowizji podczas czytania tych książek. 

Zanim eM zacznie Wam opowiadać, dlaczego lektura przygód Gosławy Brzózki jest  dobrym pomysłem, chciałaby poprosić, żebyście odpowiedzieli na dwa pytania: 

Ilu bogów greckich (bądź rzymskich) jesteście w stanie wymienić w ciągu minuty? A ilu wymienicie w tym samym czasie bogów słowiańskich?

eM podejrzewa, że Wasze odpowiedzi będą podobne do tych, które sama udzieliła. O greckich lub rzymskich bogach słyszymy już od podstawówki, ba! Nawet czytamy mitologię, która pokazuje ich problemy codziennego życia (Śmiertelnik ma z Ciebie ubaw? W oko wpadła Ci jakaś śmiertelniczka? Ktoś stwierdził, że nie jesteś najładniejsza? Wiesz co robić! Bardzo wychowawcze). A czego się dowiadujemy o tych, którzy stanowili podstawę naszej kultury? Mało (No wiecie, za mało informacji zostało, za mało wzmianek i w ogóle to wszystko było strasznie rozdrobnione).

Czyli starożytna wersja Jak trzeba uratować świat, to uratujmy Stany Zjednoczone i wszystko będzie dobrze.

Po wyrzuceniu z siebie, tego co trzeba (a raczej tego co się chciało), wróćmy do tematu.

Szczerze powiedziawszy, obie części Kwiatu paproci są idealnymi przykładami romansu paranormalnego. Tym, co je odróżnia i pozwala na nie wrzucenie ich do tego samego worka co chociażby Zmierzchu, jest osadzenie wydarzeń w alternatywnej historii Polski.
Co by było, gdyby Mieszko nie przyjął chrztu? Okazuje się, że główną różnicą byłoby pozostanie przy starych wierzeniach (bo to, że Polska byłaby potęgą, to chyba jest dla wszystkich jasne, prawda?) a co za tym idzie trochę inaczej wyglądałaby nasza kultura. I niektóre wymagania wobec studentów jeszcze bardziej uprzykrzałyby życie.

W takim położeniu znalazła się Gosława (która i tak nazywana jest Gosią, nie mylić z Gosiarellą), która zanim zacznie swoją wymarzoną pracę jako lekarz, musi odbyć praktyki u Szeptuchy. Kim są Szeptuchy? To taki psycholog/doradca/alternatywny lekarz/weterynarz pierwszego kontaktu. I to raczej w tej kolejności. Stare kobiety, które mają ogromną wiedzę i cieszą się szacunkiem wiejskiej społeczności. I zbierają ziółka. I dają dziwne rady, które ku zdziwieniu niektórych pomagają.

Może i historia alternatywne, ale jak jesteś dziewczyną, która większość swojego życia spędziła w dużym mieście, perspektywa chodzenia po lesie i zbierania ziółek jest przerażająca bez względu na to w co wierzą ludzie w Twoim kraju. Kleszcze i tak istnieją (eM jest zachwycona Gosiowym strojem na wyjścia do lasu).

To właśnie dzięki głównej bohaterce, a raczej tarapatom w które się pakuje, poznajemy to jak mogły wyglądać dawne wierzenia i zwyczaje naszych przodków, a co najmniej to, o co chodziło z tymi wszystkimi bogami i który odpowiadał za co. eM, jako wielka fanka mitologii wszelakich, była zachwycona.

Przewidywalność? Można się było jej spodziewać, ale nie obawiajcie się, są też momenty, kiedy przewracacie strony z zawrotną prędkością, żeby dowiedzieć się co się wydarzyło. Na duży plus można zaliczyć też obecny w powieściach humor.

I chociaż czasy inne, chociaż bogowie knują i spiskują, to ludzie zachowują się tak, jakbyśmy się mogli tego spodziewać. Swojsko (tak, to dobre określenie). Tego właśnie eM brakuje w niektórych książkach, których akcja osadzona jest w Polsce - kreowania postaci tak, jak się zachowują Polacy, a nie tak jak byśmy chcieli, żeby zachowywali się Polacy, kiedy czytamy książki.

Katarzyna B. Miszczuk udowadnia, że da się stworzyć coś, co teoretycznie wszystkim już się przejadło, osadzone w teoretycznie znanym nam świecie z drobnymi zmianami, z sympatyczną bohaterką, okraszone dużą dawką dobrego humoru, co w połączeniu daje najciekawszy paranormalny romans, jaki eM miała okazję czytać w przeciągu ostatnich kilku lat.

Aż chciałoby się powiedzieć zagranicznym autorom: weźcie sobie te wszystkie wampiry i wilkołaki, bogów greckich, czy egipskich.
Patrzcie, my Słowianie też mamy fajną mitologię! 

21:44

eM poleca poleca, czyli SHARE WEEK 2017

eM poleca poleca, czyli SHARE WEEK 2017

Nazwa zobowiązuje, prawda?
Dlatego w tym roku eM postanowiła przyłączyć się do akcji SHARE WEEK organizowanej przez Andrzeja Tucholskiego. O co w tym wszystkim chodzi? O dzielenie się dobrem.
Bo czy nie tym jest polecanie czegoś co się lubi? A konkretnie tych, którzy pokazują eM, że blogosfera może być fajna. Szczególnie ta popkulturowa, gdzie czasami trudno jest znaleźć coś... coś innego. 

Oczywiście, eM ma dużo więcej blogów (blogerów?), których obserwuje, jednak wiecie, co za dużo dobrego to niezdrowo. Plus wiecie, zasady (nie piszcie eM nic o ich łamaniu!). 


eM podziwia Marthę, że jej się chce. Bo nie tylko prowadzi bloga, ale również kanał na youtubie a treści na jednym i drugim się świetnie się uzupełniają. No i nigdy z nią nie jest nudno. Widać, że dziewczyna ma mnóstwo pomysłów, które wprowadza w życie (tego eM jej też zazdrości), co naprawdę pozwala na wiarę w to, że blogi (lub vlogi) książkowe (lub okołoksiążkowe) nie muszą wyglądać tak samo. 


Najbardziej różowa blogerka zajmująca się zombie. Niszczyciel bajkowych wspomnień z dzieciństwa. Jeżeli jeszcze nie znacie Gosiarelli, koniecznie musicie to zmienić. Na pierwszy rzut oka, może wydawać się dziwna (szczególnie, kiedy pisze o Różowych Sałatach), ale kiedy zrozumiecie o co w tym wszystkim chodzi, ani się obejrzycie a będziecie stałym gościem na najbardziej różowym blogu w sieci. 





Wiecie pewnie, że to naturalne, że lubi się ludzi, którzy mają zdanie podobne do naszego, prawda? 
Tak jest w tym przypadku, a dodatkowo Megu w swoich recenzjach bardzo często wspomina o rzeczach, które może i przeszły eM przez myśl, ale nie zatrzymały się tam dłużej. No i są suchary (chyba wszyscy wiecie jak bardzo eM lub suchary, prawda?), które pięknie się komponują z poważniejszymi przemyśleniami.

Znacie? Bywacie? Czytacie?
A może macie jakieś własne typy? Podzielcie się nimi w komentarzach, eM z chęcią powędruje do nowych miejsc w Internecie.  

21:19

Pożegnanie z Mystic Falls, czyli koniec ery wampirów

Pożegnanie z Mystic Falls, czyli koniec ery wampirów

To będzie wpis sentymentalny.
Gdyby ktoś miał wątpliwość - istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo (graniczące z pewnością), że natkniecie się w nim na spoilery dotyczące ostatniego odcinka Pamiętników Wampirów. 

To była naprawdę długa podróż.

eM z Pamiętnikami Wampirów była od samego początku. Nawet teraz pamięta jak oglądała pierwsze zapowiedzi i śmiała się z tego, że będą próbowały być Zmierzchem w serialowej wersji. I może na początku trochę tak było, jednak eM przekonała się, że to będzie coś innego całkiem szybko. A dokładnie mniej więcej w momencie, kiedy w pamiętnej scenie, Damon tańczył do Enjoy the slience po posiadłości Salvatorów (razem z Vicki, ale chyba nikt nie powie eM, że zwracał na nią uwagę w tej scenie). To właśnie wtedy historia nabrała rumieńców, a klimat (i nie tylko) porwał widzów.

Damon wie co mówi!

To wtedy też nadszedł czas, gdy co drugi serial obowiązkowo musiał mieć coś wspólnego z krwią, a dokładniej, musiał posiadać postaci, które bez jej spożywania nie mogłyby istnieć (bo dużo wspólnego z krwią mają też seriale medyczne, ale nie idźmy w tę stronę, dobrze?). True Blood, Moonlight. Kojarzycie? Dodajcie do tego podobny trend w książkach i powinniście przypomnieć sobie (albo wyobrazić sobie, w zależności ile macie lat), jak to mogło wyglądać.

Przesyt to dobre słowo. Niestety często spotykane w popkulturze, kiedy twórcy się na coś nastawią.
Ale są twory, które mimo przesytu, mimo tego, że nikt nie chce się zbliżać do danego rodzaju choćby i na kilometr, zostają z nami na dłużej. I potem robi nam się smutno, że trzeba się w końcu z nimi pożegnać.

Chociaż bezsensowność osiąga niewyobrażalne poziomy (ale i tak nie przebije książkowego pierwowzoru, eM wie, eM zmusiła się do przeczytania książkowych Pamiętników Wampirów - wytrzymała cztery tomy), chociaż wiemy czego można się spodziewać po bohaterach, to coś (ekhemmasochizmekhem) powoduje, że zostajemy z nimi do końca.

Tak było i w tym przypadku.

Pierwsze sezony Pamiętników Wampirów kojarzą się eM z całkiem porządnymi wątkami (a w porównaniu z kolejnymi pomysłami twórców, nawet naprawdę dobrymi wątkami), ciekawymi bohaterami (szczególnie, kiedy na scenę wkroczyła Oryginalna rodzina) i masą świetnych tekstów (serio, eM nie wie gdzie się podziali ludzie odpowiedzialni za dialogi w ostatnich sezonach). No i oczywiście nie można tu nie wspomnieć o Ianie Somerhadlerze grającym Damona, który podbił nastoletnie (i nie tylko) serca w momencie, kiedy witał się z bratem. Bardzo łatwo było zagłębić się w świat, w którym bohaterowie może i robią straszne rzeczy, których nigdy im by się nie wybaczyło w prawdziwym życiu, ale hej, przecież to historia o wampirach, wilkołakach, doppel... sobowtórach i innych dziwnych tworach. Tam nie mogło być normalnie. 

eM nadal nie wie jak to napisać.
Ale prawie umie wypowiedzieć to słowo!

Poza tym, eM ma ogromny sentyment do Pamiętników Wampirów ze względu na to, że to dzięki nim powstał termin Zaklepaniec, a dokładnie dzięki Damonowi, który był pierwszym z długiej listy (żeby nie napisać: oryginalnym. Klaus, Elijah - nie słuchajcie tego!). 

Jednak powoli coś zaczęło się zmieniać. Na początku trudno było to zauważyć, jednak potem nie można było nie zwrócić  uwagi. Zaczęła się wkradać powtarzalność. 

Może i przygody inne, ale zachowanie bohaterów już nie.
Elena będzie nieszczęśliwa i nie wie czego chce. Stefan i Damon będą się cały kłócili, przy czym nie ważne co się stanie to i tak wina Damona. Stefan zrobił coś złego? Ojej, to też wina Damona.  Bonnie będzie miała problemy z magią i zginie średnio raz na sezon. Caroline? Chociaż przemiana w wampira wyszła jej na dobra, to głównie jest znana z tego, że przespała się z większością głównych bohaterów. Romantyczny związek? Byle nie z Alarickiem, bo wyrok śmierci gwarantowany. 
Nawet Matt cały czas zawyżał statystyki, będąc niezmiennie ostatnim człowiekiem w Mystic Falls. 

A potem nadszedł czwarty sezon, w którym Oryginalni dostali swoją szansę (którą, jeżeli eM może wtrącić, naprawdę dobrze wykorzystali), co stało się kolejnym gwoździem do trumny (tu mógł być suchar, ale eM się powstrzymała - doceńcie to). Ostatecznym, było odejście Niny Dobrev z obsady. 

Pod koniec, eM miała dokładnie taką minę. 
Z każdym kolejnym odcinkiem, było coraz gorzej, twórcy chyba mieli maszynę losującą, która podpowiadała im jakie wątki i nowe stwory wprowadzić do kolejnych sezonów. Aż w końcu w świat poszła informacja, że ósmy sezon będzie ostatnim.

Możecie wierzyć eM lub nie, wcale się nie postarali, żeby odejść z hukiem, chociaż widać było, że chcą pozamykać wszystkie otwarte wątki (butem je! butem!). No i oczywiście nie mogli się oprzeć, żeby nie wprowadzić nawiązań do pierwszego sezonu. Nie tylko pod względem scen, ale także poprzez dialogi, czy nawet muzykę (która została na tym samym poziomie przez cały czas trwania serialu).

Czy eM przypadł do gustu ósmy sezon Pamiętników Wampirów? Nie.
Czy przeszkodziło jej to w płakaniu na ostatni odcinku? Skądże. 
Czy chodziła rozbita i marudna przez kolejny tydzień bo nie mogła się pogodzić, że to już koniec? Skąd wiedzieliście? 

Szczególnie, że patrząc na seriale, które teraz są na antenie (są kontynuowane? Wiecie o co chodzi) to może nas czekać pożegnanie z wampirami. No dobrze, mamy Oryginalnych (ale powiedzmy sobie szczerze, Oryginalni nigdy nie byli typowymi wampirami), mamy reprezentantów krwiopijców w Ganiaczach Cieni, ale to by było na tyle. eM coś czuje, że przyjdzie nam trochę poczekać, zanim twórcy stwierdzą, że czas na powrót wampirów na taką skalę.

I wiecie co? eM jest naprawdę dobrze z tą świadomością. 
Copyright © eM poleca , Blogger